środa, 9 listopada 2016

Hymn o zabieganym życiu

Z jakiegoś powodu na pisanie nachodzi mnie późną nocą, podczas gdy tyle ważnych rzeczy jeszcze do załatwienia. Cóż.

Jeszcze raptem dwa lata temu moja codzienność wyglądała zupełnie inaczej, a i przyszłość nie jawiła mi się tak, jak czyni to dziś. Przekonana o braku wszelkich zdolności, zarzuciwszy wszystkie potencjalne zainteresowania, jakie kiedykolwiek miałam, prowadziłam życie  nudne, wypełnione bezwartościowymi książkami i mało rozwijającym zajęciem, jakim jest spędzanie niezliczonych godzin na wszechwielkim portalu YouTube. Jako że wewnątrz swojej małej głowy wymyśliłam, że jestem skończonym beztalenciem, nawet nie starałam się podjąć jakiegokolwiek działania. Jak pewnie wszyscy się domyślacie, w danym momencie tak nie jest.

Wszystko zaczęło się od zmiany otoczenia. Na swojej drodze spotkałam ludzi, którzy zainspirowali mnie do działania, a i pozwolili wierzyć, że może nie wszystko stracone (jednym z nich była wspaniała nasza Bukwa). Teraz siedzę tu, gdzie siedziałam ledwie dwa lata temu może nie zupełnie odmieniona - czy wciąż jestem bowiem histeryczką? Tak. Ale miast dylematu "co robić" w mym umyśle nieustannie wybrzmiewa pytanie "czego nie robić". Ale teraz zaangażowałam się w tyle wspaniałych rzeczy - harcerstwo, szkoła muzyczna, Liga Debatancka, konkursy przedmiotowe, całe mnóstwo rzeczy, które mnie interesują i sprawiają mi radość. I choć nie całe moje życie to fiołki i róże, i choć przyznaję, że jestem w stanie przypomnieć sobie czas, kiedy czułam się lepiej ze sobą, miałam wiele, co utraciłam, to przecież i tak jest o niebo lepiej niż te dwa lata temu.

Zdarzają się nie raz momenty, gdy napada mnie chęć rzucenia wszystkiego i wyjechania w Bieszczady, szczególnie w tym mrocznym i ponurym miesiącu, jakim jest listopad. Gdy pracy zbyt wiele, ciągle ktoś czegoś ode mnie chce, a ja akurat mam gorszy dzień i mam ochotę zwinąć się w kulkę i płakać. Napawa mnie lęk przed niewyrobieniem, porażką. Czy jest to lepsze niż stałe uczucie marnowania cennego czasu? Po stokroć.

Do czego zmierzam, zapytacie może. Gdzie w tej chaotyczniej, natchnionej wieczorną rezygnacją wypowiedzi treść? Aby uprościć przekaz tego faktycznie nieco zamotanego posta, ujmę go w punktach, jako że moja miłość do tworzenia list jest niezmierzona.

  1. Ludzie, na których się napotykamy i którym poświęcamy nasz czas czy zainteresowania, mogą mieć większy wpływ na nasze życie, niż mogłoby się to z pozoru wydawać.
  2. Choć napawa mnie lęk przed następstwami mych działań, jestem niezwykle szczęśliwa, że robię to, co robię.
  3. Nie mam czasu. *To akurat nie jest specjalnie mądre*


No. Post z rodzaju "Valancy udaje, że ma mądre przemyślenia". 

Pozdrowienia z drugiego końca internetu,

V.