sobota, 18 czerwca 2016

Nadchodzą wakacje - post typowo o niczym, mający na celu dać upust moim przemyśleniom i planom w dziedzinach wszelakich.

Nikt nie przykłada wagi to postów o niczym. 
A szkoda, pisanie ich jest wyjątkowo przyjemne.


Witajcie w intrygującej krainie myśli Valancy.

Może i nie jestem wielkim myślicielem, ogromnie zmotywowaną do działania osobą, czy też starszą panią z bagażem doświadczenia na plecach. Nie zmienia to faktu, że nadchodzący koniec roku, s tym samym wakacje i perspektywa nowych możliwości na horyzoncie nastrajają mnie do przemyśleń i planów na nadchodzące dwa miesiące. Tak więc postanowiłam podzielić się tym, co mi w duszy gra, co, mam nadzieję, nie tylko nie będzie wam przeszkadzać ale może także sprawi wam przyjemność.

A jeśli nie, to trudno. Mój blog, moje zasady.

Początek wakacji, a właściwie ich połowę, bo dokładnie miesiąc i jeden dzień, spędzę w objęciach mazurskich lasów na bozie harcerskim. Niemalże odcięta od cywilizacji, skupiająca się na samodoskonaleniu i przetrwaniu (oraz jedzeniu i spaniu kiedy się da, tak w praktyce), kontemplować będę dzieła natury. Spędzę ten czas w towarzystwie ludzi o podobnych ideach (pic na wodę i fotomontaż, Valancy, nie oszukuj się), lecz będą to ci sami ludzie przez cały czas - wraz z nimi będę jeść , spać, wypełniać liczne obozowe obowiązki, budować, niszczyć... Co może być nieco męczące. Człowiekowi potrzebne wtedy jest coś, co ma tylko i wyłącznie dla siebie, coś, w co nikt inny nie ingeruje. Dlatego też zakupiłam zeszyt i mam zamiar prowadzić dziennik obozowy, który będzie powoli zapełniany przeze mnie myślami, odczuciami, wspomnieniami, etc. Jestem tym wyjątkowo podekscytowana. A żeby oddać sprawiedliwość pewnej istotce bez oczu, muszę rzec, że pomysł ten zrodził się w mojej głowie po przeczytaniu posta Julii, której blog oświetla moje najciemniejsze dni.

Oczywiście, jak co roku, planuję też posunąć się w te wakacje jeśli chodzi o naukę. Rosyjski, angielski, liczne książki - to wszystko już czeka z tyłu mojej głowy na odkrycie. Ale największą wagę przykładam w tym momencie do biologii. Spójrzmy prawdzie w oczy - konkurs sam się nie wygra, liceum nie poczeka. Dlatego też planuję ostro zabrać się do pracy, w czym wspiera mnie koleżanka M. (ta sama, której ręka podtrzymywała mnie przed upadkiem na łyżwach. Ach, M., cóżem bym bez Ciebie uczyniła?) i w czym ja zamierzam wspierać ją. Nie wiem, na ile uda mi się ten plan wypełnić, ale póki co wierzę, że wszystko jest możliwe, jeśli się do tego dostatecznie przyłoży (huhu, zaleciało Paulo Coelho)!

Jednego jestem pewna - poczta polska będzie miała przeze mnie urwanie głowy. Tak, drodzy państwo, absolutnie kocham, uwielbiam, miłuję i adoruję tradycyjnie listy, pisane ręcznie, pełne emocji i pracy i o mój Boże. Nic równać się nie może z radością, która rodzi się w mej duszy po otrzymaniu listu od osoby, którą darzę wszelakiego rodzaju ciepłymi uczuciami. Sama więc staram się w wakacje pisać listów od groma, ażeby radość tę szerzyć wśród przyjaciół dalszych i bliższych, rodziny i w ogóle wszystkich! Gdy wraca się do listów, pojawia się ta sama radość, co za pierwszym razem - jest więc to radość długoterminowa!

Nadchodzi nowy rok szkolny. Ostatni w tej szkole. Przeraża mnie, jak szybko czas płynie, zbliżając mnie nie tyle do  kresu, ile do konieczności bycia dojrzałą i odpowiedzialną osobą, co w moim przypadku wydaje się być niewykonalne (co oznacza, że pozostanę w duszy dzieckiem, tak długo, jak to będzie możliwe). Ale nowy rok to nowy zastrzyk motywacji i słomianego zapału, który przy odrobinie pracy można przekuć w zapał "niesłomiany". Toteż zamierzam uczynić. Łuhu!

Post ten napisał Paulo Coelho. Zazwyczaj nie ma we mnie tyle radości.
Ciekawe...

Pozdrowienia z drugiego końca internetu,

Valancy

poniedziałek, 13 czerwca 2016

Jørn Lier Horst "Poza sezonem" - skandynawskich kryminałów ciąg dalszych

Mam słabość do  kryminałów. Szczególnie skandynawskich.

Skończyłam czytać "Zabić drozda" i zapragnęłam czegoś mniej... wyrafinowanego. Czegoś, co miło by się czytało i nie wymagało ode mnie myślenia. Takiego... literackiego odpoczynku. Więc sięgnęłam po coś, co zawsze działa. Kryminał! Pana Horsta bardzo lubię, klimat jego powieści wyjątkowo mi odpowiada, a i tym razem się nie zawiodłam.

"Poza sezonem" to kolejna książka, której bohaterem jest William Wisting. Tym razem prowadzi on dochodzenie w związku z ciałem znalezionym w domku letniskowym pewnego celebryty. Sprawa jednak od początku się komplikuje, wkrótce również okazuje się, że dotyczyć to może czegoś więcej niż tylko morderstwa.

Cóż, jakem rzekła, mam ogromną słabość do skandynawskich kryminałów. Jest coś w morderstwie popełnionym w tym zimnym i schludnym otoczeniu, co zawsze mnie pociągało. Nie są to oczywiście książki z przekazem, książki wielkie, dzieła, które wniosą wiele do mojego życia, jednak przyjemnie się je czyta, na co dowodem może być liczba tego typu powieści, które przeczytałam (wszystkie).

Ta konkretna część przygód pana Wistinga nie była najlepszą. Mimo przyjemności, jaką ta lektura mi sprawiła, nie zachwyciła mnie ona, co udało się niektórym książkom tego rodzaju. Ale powiedziawszy to, nadal polecam, bo czasem należy złapać trochę czytelniczej świeżości jakimś niegroźnym kryminałem.

Moja ocena: 7/10

Pozdrawiam z drugiego końca internetu,

Valancy.

czwartek, 9 czerwca 2016

Harper Lee "Zabić drozda" i moja miłość do Skauta

Ach, klasyki. Aż ciężko je komentować, strach nieco mnie przed tym ogarnia...

Źródło
Cóż, jak się pewnie domyślacie, "Zabić drozda" było moją lekturą szkolną, z czegom  niezmiernie rada, jako że przeczytawszy tą książkę, przekonałam się, że wszystko, co o niej do tej pory mi powiedziano, było szczerą prawdą. A w moim sercu zapanowało szczęście, które zjawia się tam zawsze, gdy uznam dzieło omawiane w klasie za wartościowe. Tak też stało się z powieścią Harper Lee. 

Książka ta jest na tyle skomplikowana, że opisanie jej fabuły w kilku zdaniach przychodzi mi z trudem, ilekroć takową próbę podejmuję. Zakładam, że większość z was przeczytała ją, acz mimo wszystko postaram się zachować konwencję przeze mnie przyjętą. Tak więc całość opowiadana nam jest z perspektywy Jean Louise, przez rodzinę i znajomych zwaną Skaut, małą dziewczynkę u progu jej lat szkolnych. Jest ona córką prawnika, Atticusa, który wychowuje swoje dzieci, ją i jej starszego brata, Jema, w sposób jak na tamte czasy dość nowoczesny. Nie bije ich, nie krzyczy, zawsze udziela odpowiedzi na pytania, traktuje ich poniekąd jak partnerów, choć jest także troskliwym rodzicem. Dostaje on karkołomne zadanie bronienia w sądzie niejakiego Toma Robinsona, który został oskarżony o gwałt. Ważnym tutaj czynnikiem jest fakt, że mężczyzna ten jest czarny.

Na tym zakończę ten wstęp, przechodząc do części, której nieco się boję. Wyrazić swoją opinię mogę, jak zawsze, jednak pamiętać należy, że jestem tylko niewinnym podlotkiem, opinia ta więc jest raczej amatorska.

Uważam tą powieść za dzieło (nie bez powodu używam tego właśnie słowa) wyjątkowo wartościowe. Nie dość, że jest ono ciekawie napisane, zwraca ono także uwagę na problemy społeczne, z którymi stykają się bohaterowie oraz stawia czytelnika w nieco niekomfortowej pozycji, jako że odniosłam wrażenie, jakby Harper Lee każdego z nas stawiała w roli mieszkańca miasteczka, człowieka, który idzie za wolą ogółu, elementu zbiorowości, która skazała Toma Robinsona jeszcze zanim ten trafił przed oblicze sądu.

Osobiście darzę także ogromną miłością małą Skaut - dziewczynkę wybuchową i gwałtowną, acz zdolną, mimo swojego młodego wieku, bronić honoru ojca choćby i kosztem własnych zębów oraz tak głęboko wierzącą w sprawiedliwość świata, którą to wiarę podburzyła sprawa Toma Robinsona. Ale przede wszystkim uwielbiam ją za jej ogrodniczki, tak znienawidzone przez jej ciotkę.

Jeśli więc ktoś zastanawia się, czy czytać czy nie, mogę udzielić klarownej odpowiedzi na to pytanie - czytać.

Moja ocena: 10/10

Pozdrowienia z drugiego końca internetu,

Valancy.

poniedziałek, 6 czerwca 2016

Jane Austen "Rozważna i romantyczna"

Przeczytałam romansidło. Drugie w swoim życiu. Ale dziwnie.

No więc... Po długiej nieobecności postanowiłam się zabrać za blogowanie, co pewnie nie wyjdzie mi za dobrze. Bo nadchodzą wakacje. A to oznacza miesiąc bez internetu. Bo jestem harcerką. Ech. 

Ale wracając. Zaczynałam tą książkę co najmniej trzy razy. Ale w końcu mi się udało! Brawo ja!

Powieść opowiada historię czterech pań, choć skupia się właściwie na dwóch z nich. Eleonora, Marianna i Małgorzata, trzy siostry, oraz ich matka zmuszone były przeprowadzić się do małego domku farmerskiego. Cała historia kręci się wokół perypetii miłosnych dwóch najstarszych - Eleonory i Marianny. Eleonora, jako tytułowa rozważna, charakteryzuje się rozsądkiem, do wszystkiego stara się podchodzić z dystansem i nie daje emocjom przejąć nad nią kontroli. Marianna zaś jest
wyjątkowo emocjonalna, wierzy w wieczną i jedyną miłość. Jak można było się tego spodziewać, obie są zakochane. Tyle że pierwsza nie obnosi się z tym, stara się nie wyciągać pochopnych wniosków i nie robić sobie fałszywych nadziei, co nie zawsze jej wychodzi. Druga zaś wręcz przeciwnie. O jej miłości od pierwszego wejrzenia wie chyba każdy w promieniu dziesięciu mil, I od razu założyła, że skończyć się to może jedynie małżeństwem.

Cóż, oczywiście nie była to wielce zaskakująca historia z licznymi zwrotami akcji.  Od niespełna połowy wiedziałam już, jak się zakończy. Ale mimo wszystko podobała mi się, co wprowadziło w zdumienie samą mnie. Ach, jak miło się zaskakiwać. Jeszcze jedna rzecz mnie skonsternowała. Gdy przerwałam ją drugi raz, gwałtownie zaczęłam mieszać fabułę tej książki z "Dumą i Uprzedzeniem".

Podsumowując, nie zachwyca ale sprawia przyjemność. I nie wymaga.

Moja ocena: 8/10

Pozdrowienia z drugiego końca internetu,

Valancy.

środa, 1 czerwca 2016

Żegnaj maju nasz... Ale nadchodzą wakacje!

Ach, jak się zabrałam, to przez chwilę nie odpuszczam, nieprawdaż?

Cześć!!

Zdjęcie może i z kwietnia, ale za to jakie wiosenne!
Maj się skończył. Ubolewam nad tym faktem, gdyż niezmiernie lubię maj. Jednak jest to fenomenalna okazja do dodania nowego... *budowanie napięcia* krótkiego podsumowania miesiąca!!! Kto się cieszy? Ja wyjątkowo.

Książkowo był to miesiąc o aktywności przeciętnej. Przeczytałam bowiem trzy książki: "Zabić drozda" pióra Harper Lee, "Rozważną i Romantyczną" autorstwa Jane Austen oraz norweski kryminał norweskiego autora, którego imię brzmi Jørn Lier Horst, "Poza sezonem". Wszystkie te książki były niewątpliwie właściwym wyborem, lektura ich sprawiła mi wiele przyjemności. A moje zdanie na ich temat już wkrótce pojawi się tu, na blogu.

W dziedzinie filmów i seriali niezbyt wiele się działo poza może jednym przełomem. Chodzi tu o odkrycie pewnej serii, która stała się niezwykle droga mojemu sercu, a mianowicie Orphan black (z tego miejsca serdeczne dzięki składam Bukwie oraz koleżance T.). Przedstawiona w tym serialu historia powiada o Sarze oraz jej... cóż tu wiele mówić, o osobach wyglądających tak samo jak ona. Acz szczegółów nie zdradzę, sami musicie się przekonać. W każdym razie serdecznie polecam.

Teraz chwila sportowa. Panie i panowie, ogłaszam wszem i wobec, że maj 2016 roku był najbardziej aktywnym biegowo miesiącem od dawien dawna. Duma rozpiera mą pierś. Inna sprawa, że na lewej stopie mam od jakiegoś czasu niezaleczony odcisk. Ał.

Miałam urodziny! Kolejny powód, by uwielbiać/nienawidzić wspaniały ten miesiąc. A celebracja była udana niezwykle. Z tego zaś miejsca chciałabym także podziękować wszystkim moim przyjaciołom i bliskim za ten wspaniały dzień! 

Zbliżają się wakacje, co oznacza, że wyścig po oceny już się zaczął. Sama biorę w nim udział, co jest nieco dołujące. Nie zmienia to faktu, że perspektywa długiego odpoczynku wakacyjnego, który zbliża się wielkimi krokami, niewątpliwie podnosi mnie na duchu. Słowem: wakacje, nadciągam!

Pozdrowienia z drugiego końca internetu,

Valancy.