sobota, 29 października 2016

Smutna opowieść o wizerunku i o tym, kiedy myślałam, że mam to gdzieś, a nie miałam

Każdy z nas usłyszał w trakcie swojego życia całe mnóstwo frazesów, które zachęcały, a i wciąż zachęcają, do  bycia sobą, do niezmieniania się ze względu na to, co ludzie pomyślą. Niech Twój wygląd nie będzie tobą! To nie wygląd  świadczy, kim jesteś! Bądź sobą!

Zawsze myślałam sobie, że w sumie to trochę w tym racji jest. I starałam się jak mogłam nie zmieniać swojego wizerunku ze względu na czyjś nieopatrzny komentarz czy sam domysł, że mógłby coś pomyśleć. I choć wiedziałam, że przykładam dość dużą wagę do tego, co ludzie powiedzą, myślałam raczej w kategoriach zachowania, charakteru. Tak przynajmniej mi się wydawało.

Aż do momentu, kiedy zdałam sobie sprawę, że moja podświadomość zakpiła ze mnie i tak naprawdę dużo więcej myślę o moim wyglądzie niż miałam tego świadomość.

Zacznijmy tę historię od krótkiego wstępu. Jak już pewnie wszyscy się zorientowali, mam piętnaście lat. Za czasów mojego wczesnego dzieciństwa miałam piękne długie kręcone włosy, które potem w czwartej bodajże klasie ścięłam. I tak trzymałam je w zakresie od uszu do ramion przez dobrze trzy lata. A potem, po wizycie u fryzjera, która nastąpiła na krótko przed początkiem gimnazjum, doszłam do wniosku, że mam tego dość i chcę wrócić do dawnych dobrych lat, kiedy to moje włosy były piękne i długie.

Przetrwałam w tym postanowieniu bardzo długo, bo tak oto minęło 2 i pół roku od tej decyzji, a ja podcinałam włosy może dwa razy. I muszę przyznać, że są prawdopodobnie dłuższe niż kiedykolwiek, choć trochę już zniszczone. Zupełnie podświadomie podpięłam je do swojego wizerunku. I tu zaczął się problem.

Tydzień czy dwa temu kadra mojego szczepu *harcerstwo znów, jeejj* rzuciła pomysłem, żeby wziąć udział w akcji Daj Włos, która organizowana jest przez fundację Rak&Roll. Idea bardzo mi się spodobała, pomyślałam sobie "Łał, ale super. Chcialabym wziąć w czymś takim udział." Więc wzięłam linijkę i odmierzyłam konieczne 25 cm. Tuż pod uchem.

Pierwszą myślą, która przeszła mi wtedy przez mózg, było "będę wyglądać tragicznie". A potem "nie, nie będziesz, chodziłaś tak przez 3 lata, to nic takiego, włosy nie palce, odrosną". Ale następną było "co, jeśli moi znajomi spojrzą na mnie inaczej?".

Tej myśli się wstydzę. W końcu jeśli ktoś zmieniłby zdanie o mnie na podstawie długości włosów, raczej nie powinno mi zależeć. Bo i czemu? Nie zmienia to faktu, że przeszło mi to przez głowę.

Szukałam powodu, dla którego takie myślenie w ogóle się we mnie zagnieździło. I szczerze powiedziawszy, nie wiem. Może to przez to, że ktoś kiedyś bardzo mi bliski powiedział "wiesz co? nie ścinaj włosów. Tak ci ładniej"? Może to przez to, że gwałtowne zmiany mnie przerażają? Może miały na to wpływ jeszcze inne czynniki? Faktem jednak jest, że mój wizerunek zewnętrzny jest dla  mnie dużo ważniejszy niż mi się wydawało.

I wiecie co? Zetnę te włosy. W ramach terapii behawioralnej. Coby stawić czoła lękom. I niech myślą, co chcą.

Pozdrowienia z drugiego końca internetu,

Valancy

poniedziałek, 24 października 2016

Nadchodzi listopad, wszyscy do bunkrów!!

To nie jest tak, że nie czytam. Nieee

Jak może pamiętacie ale raczej nie, mniej więcej rok  temu dodałam posta o tym, jak nie poddać się jesiennej chandrze. *Autoreklama zawsze na plus, nie?* Jest tam kilka mądrych rzeczy, kilka mniej mądrych, tak czy owak przetrwałam, co chyba jest rzeczą pozytywną. I żyłam sobie dalej w błogiej nieświadomości nadchodzącego nieszczęścia, aż do teraz. Drodzy państwo, listopad wrócił.

W tym roku przyjęłam nieco inną technikę radzenia sobie z rzeczywistością. Postanowiłam wyjść jej na przeciw i nie wmawiać sobie, że noc to dzień, a krowa to byk. W tym roku poddam się jesiennej melancholii pełną piersią, acz postaram się to uczynić w sposób niezagrażający mojemu życiu ani zdrowiu, zarówno fizycznemu jak i psychicznemu. Jak, zapytacie? Bardzo dobrze, że pytacie. Oto trzy podstawowe prawa dosmucania:

Jak się dosmucić by się nie zasmucić?

 Jak bowiem rzekł Dosmuczacz z Kabaretu Starszych Panów, czasem warto dosmucić. Ale zasmucić to już inna sprawa.

Precz z oszustwem!

Nie wmawiajmy sobie, że świat jest radosny i kolorowy. Świat jest smutny. Świat jest szary. Świat jest martwy.

Lecz niech żywi nie tracą nadziei!
Na przykładzie zeszłego roku można sprawdzić, że listopad w końcu mija. A potem są Święta, narty, a w końcu wiosna. Tak więc stawmy czoła temu potworowi z nadzieją na lepsze jutro.

Kaptury. To ich pięć minut.
Zacna niewiasta o imieniu zaczynającym się na literę T. rzekła mi "Słuchaj! Ściągaj ten kaptur. To jedynie dodaje Ci żałości". Lecz droga niewiasto, a i inni poskramiacze kapturów - oto właśnie w tym wszystkim chodzi. Chodzi o to, by dosmucić.


To są trzy podstawowe prawa dosmucania. Pamiętajcie o kapturach. 

Minuta na tegomiesięczne osiągnięcie:

Szanowni państwo, po raz pierwszy w całym moim miernym istnieniu udało mi się prowadzić dziennik przez dłużej niż tydzień. Jest to świetna metoda usuwania z siebie nadmiaru szalonych emocji bez konieczności krzyczenia na szczeniaczki. Także serdecznie polecam.

Valancy

środa, 5 października 2016

Stres w życiu organizmu żywego

Jak radzić sobie ze stresem? Nie wiem.

Szanowni moi domniemani czysto teoretyczni czytelnicy. Bez bicia przyznaję się, że jestem personą choleryczną. Cholerykiem. Cóż to w praktyce oznacza, zapytacie. Według miłościwie nam panującego Słownika Języka Polskiego słowo choleryk określa osobę mającą skłonności do niezadowolenia i agresji, cechującą się impulsywnością. Co tu wiele mówić, tak właśnie jest. A jako choleryk mam prawo powiedzieć, że to wcale nie jest spoko. 

W dodatku do impulsywności i różnych ciekawych cech charakteru mam piętnaście lat, co może być lub nie być powodem faktu, że krzywa moich nastrojów wygląda jak wzburzone morze w czasie sztormu. Oprócz tego jestem także personą dosyć ambitną. Do czego zmierzam?

Drodzy Państwo, jak pewnie połowa społeczeństwa, jestem permanentnie zestresowana, co w moim przypadku objawia się niepohamowaną agresją, wybuchami szaleńczego śmiechu, nasileniem huśtawki nastrojów, absolutnym wyczerpaniem i wszechobecnym krzykiem.

Z naciskiem na krzyk.

Miesiąc już przeszło temu zaczął się rok szkolny, co oznacza dla mnie ostatni rok gimnazjum. I nie jest dobrze, drodzy państwo, bo zdążyłam już milion trzy razy zgubić zeszyt do matematyki, posiać gdzieś mysz komputerową, pochłonąć ogromną ilość gorzkiej czekolady *kocham gorzką czekoladę* i spędzić wiele godzin na próbowaniu się skupić. Kalendarz pęka w szwach, myśli pędzą niczym konie, sprawdziany, kartkówki, życie, zbiórki.....


Jak radzić sobie ze stresem? Drodzy Państwo, nie mam pojęcia. Jeśli ktoś wie, chętnie posłucham. Ale w pewnym sensie zaakceptowałam swój stres, dzięki czemu nie stresuję się tym, że się stresuję.

To właściwie post o niczym. O skłonności do stresu. Wybaczcie, znajomi, mój krzyk. 

Valancy