Jako istoty świadome, jesteśmy skazani na wieczną samotność. Wnikać w to, czy i co jest po czy nawet przed życiem nie będę, bo to stanowczo zbyt poważny temat na wpis na pseudofilozoficznym blogu. Może kiedyś. Kto wie. Chodzi mi jednak o to, że w naszych myślach nikt czytać nie może, odczuwać tego co my, być razem z nami. Cieszymy się jedynie namiastką współistnienia za pomocą komunikacji wszelakiej - czy to werbalnej czy to niewerbalnej, nie ma to znaczenia. A jednak właśnie ta namiastka zdaje się być jedynym sposobem na przyniesienie nam niektórych odczuć.
Ludzie są jednym z niewielu źródeł radości.
Od kilku dobrych miesięcy przechodzę coś, co osobiście określam jako swoistą formę młodzieńczego buntu. Innym i sobie wmawiając, że bez ludzi jest mi lepiej, sama wepchnęłam się w spiralę prób utrzymania siebie samej bez żadnego ludzkiego kontaktu. Rzuciłam się w naukę, pracę, marnowanie czasu w internecie, sen, jedzenie, powtórz. I choć wierzę, że aby być szczęśliwym z innymi, trzeba umieć znaleźć szczęście też samemu, ważnym jest też moim zdaniem nie odcinanie się całkowicie, co ja właśnie uczyniłam. Przynajmniej od strony mentalnej.
A potem nastąpił wielki dzień, gdy moja ciężka praca i dni zakuwania wreszcie przyniosły plony i... właściwie nic się nie zmieniło. Byłam oczywiście zadowolona, ale oczekiwałam jakiegoś wyższego stanu niezmiennej euforii, która wypełni mnie po brzegi. A tu nic. Jestem dalej tą samą osobą, wszystkim stresuję się dokładnie tak samo.
Potem odbyłam kursy, dwa w przeciągu tygodnia. I było świetnie, naprawdę, nauczyłam się wielu nowych i potrzebnych rzeczy, poznałam tylu nowych ludzi.. I właśnie. Znów. Nic się nie zmieniło. A dobre wspomnienia wiążę nie z nauką, a z ludźmi na jej drodze.
Wnioski - choć nabywanie nowych umiejętności i osiąganie sukcesów jest ważne i miłe i przynosi pewien rodzaj radości, to nie wiem, czy całkowite zatracanie wszelkiego kontaktu z innymi skazanymi na wieczną samotność jet dobrym wyjściem z sytuacji. Kluczem jest odnaleźć złoty środek. Czego sobie i wam życzę.
Pozdrowienia z drugiego końca internetu,
Valancy.