środa, 12 kwietnia 2017

Słów kilka o książkach i motywach

Nagły przypływ weny wymaga nagłych niespodziewanych postów na nieodwiedzanym blogu.

Ostatnio staram się wrócić do swoich dawnych czytelniczych nawyków, czyli zacząć czytać, a nawet je poprawić, czytając lektury lepszej jakości, dobrze napisane, zawierające jakąś treść, czy też głęboko zakorzenione w kulturze. Idzie mi to jak na razie świetnie - cała trylogia fantasy napisana wątpliwie dobrym językiem (choć może to kwestia tłumaczenia), o której jeszcze napiszę oraz trylogia Kinga, napisana już lepiej, choć pierwsza część była napisana w czasie teraźniejszym, a reszta w przeszłym. Poza tym to thriller, więc jest to właściwie rozrywka w czystej postaci, podczas gdy założeniem było bawić się i uczyć. Ale teraz w planach mam już nieco bardziej ambitne lektury, także bądźcie spokojni. Wracając jednak do tematu.

Przeczytawszy kilka książek w ciągu ostatnich dwóch miesięcy, zauważyłam, że robi mi się cieplej na sercu na sam widok pewnych motywów - niektórych całkowicie banalnych. O tym właśnie dzisiejszy post.  Czyli 3 motywy poruszające mnie do głębi.

Pierwszy takowy motyw to niezrozumiany geniusz. Młody, chłodny, przystojny, tajemniczy młodzian, w którego głębi kryje się niespodziewany intelekt, którego nikt nie rozumie. Podoba mi się ten pomysł na tyle, że postać charakteryzująca się tymi cechami może być nawet niespecjalnie dobrze wykreowana, a i tak ma duże szanse na zdobycie mojego serca. I tym oto sposobem żaden prawdziwy mężczyzna nie ma szans na podbicie tegoż (nie, żeby którykolwiek próbował), gdyż całą przestrzeń zajmują w nim młodzi Sherlockowie. Motyw ten został wykorzystany niejako (może nie tak dosłownie, ale jednak) przez Carlosa Ruiza Zafóna w "Marinie" i choć czytałam to już dobre parę lat temu jako marny podlotek, bohater tej powieści wciąż siedzi gdzieś w głębi mojego jestestwa.

Uwaga, co mnie porusza, choć jest banalne jak nie wiadomo co? Męska przyjaźń! (Coś dużo tu mężczyzn, czas to zmienić). Nie do końca wiem, czemu, ale wydają mi się strasznie kochane wszelkie opowieści o przyjaciołach, wspierających się nawet w tych "niemęskich" chwilach. Choć damską przyjaźnią, a nawet, o zgrozo, damsko - męską (ale tylko taką, która nie przeradza się później w niesłabnącą na wieki miłość) też nie pogardzę.

Najbardziej zaś uwielbiam coś, co większość przeciętnych czytelników uzna za masochizm. Otóż gdy główny bohater umiera, jestem wniebowzięta. Wyjątkowo frustruje mnie to, że w dużej części utworów wszyscy padają jak muchy, tylko na nich spojrzeć, a już serce mu staje, a główni bohaterowie są wręcz nieśmiertelni. Epickość postaci podkreśla jej tragiczna śmierć, nawet jeśli pozostawia mi w duszy wiecznie krwawiącą ranę.

Podsumowując, kiedyś napiszę książkę o dziewczynie i chłopaku - geniuszu, którzy będą najlepszymi przyjaciółmi i na końcu umrą (spoiler)

Pozdrowienia z drugiego końca internetu,

Valancy

sobota, 18 lutego 2017

Poszukiwania źródeł euforii

Jeżeliby zrobić o moim życiu serial bądź też napisać o nim książkę, odbiorcy doszliby pewnie do wniosku "Łał. W jej życiu jest tyle możliwości. Tyle sukcesów. Ale super". I co tu kryć, jest to prawda. Ostatnimi czasy spotkało mnie wiele dobrych rzeczy - parę osiągnięć, wyników ciężkiej długotrwałej pracy. Parę kursów ukończonych i zaplanowanych na przyszłość wcale nie tak odległą, które otwierają masę nowych możliwości. Parę odzyskanych przyjaciół, kilkoro  nowych znajomych. Ogólnie super. Lecz w świetle wszystkich tych wspaniałych wydarzeń, natknęłam się na pewną myśl, która rozwinęła się i sprowadziła na mnie wielki pędzący autobus rzeczywistości, który bez ostrzeżenia uderzył mnie - niewiele rzeczy tak naprawdę przynosi mi radość.

Jako istoty świadome, jesteśmy skazani na wieczną samotność. Wnikać w to, czy i co jest po czy nawet przed życiem nie będę, bo to stanowczo zbyt poważny temat na wpis na pseudofilozoficznym blogu. Może kiedyś. Kto wie. Chodzi mi jednak o to, że w naszych myślach nikt czytać nie może, odczuwać tego co my, być razem z nami. Cieszymy się jedynie namiastką współistnienia za pomocą komunikacji wszelakiej - czy to werbalnej czy to niewerbalnej, nie ma to znaczenia. A jednak właśnie ta namiastka zdaje się być jedynym sposobem na przyniesienie nam niektórych odczuć.

Ludzie są jednym z niewielu źródeł radości.

Od kilku dobrych miesięcy przechodzę coś, co osobiście określam jako swoistą formę młodzieńczego buntu. Innym i sobie wmawiając, że bez ludzi jest mi lepiej, sama wepchnęłam się w spiralę prób utrzymania siebie samej bez żadnego ludzkiego kontaktu. Rzuciłam się w naukę, pracę, marnowanie czasu w internecie, sen, jedzenie, powtórz. I choć wierzę, że aby być szczęśliwym z innymi, trzeba umieć znaleźć szczęście też samemu, ważnym jest też moim zdaniem nie odcinanie się całkowicie, co ja właśnie uczyniłam. Przynajmniej od strony mentalnej.

A potem nastąpił wielki dzień, gdy moja ciężka praca i dni zakuwania wreszcie przyniosły plony i... właściwie nic się nie zmieniło. Byłam oczywiście zadowolona, ale oczekiwałam jakiegoś wyższego stanu niezmiennej euforii, która wypełni mnie po brzegi. A tu nic. Jestem dalej tą samą osobą, wszystkim stresuję się dokładnie tak samo.

Potem odbyłam kursy, dwa w przeciągu tygodnia. I było świetnie, naprawdę, nauczyłam się wielu nowych i potrzebnych rzeczy, poznałam tylu nowych ludzi.. I właśnie. Znów. Nic się nie zmieniło. A dobre wspomnienia wiążę nie z nauką, a z ludźmi na jej drodze. 

Wnioski - choć nabywanie nowych umiejętności i osiąganie sukcesów jest ważne i miłe i przynosi pewien rodzaj radości, to nie wiem, czy całkowite zatracanie wszelkiego kontaktu z innymi skazanymi na wieczną samotność jet dobrym wyjściem z sytuacji. Kluczem jest odnaleźć złoty środek. Czego sobie i wam życzę.

Pozdrowienia z drugiego końca internetu,

Valancy.

środa, 18 stycznia 2017

Droga przyszła, starsza i, miejmy nadzieję, lepsza Valancy!

Droga przyszła ja!

O tyle mogłabym zapytać, tyle chciałabym wiedzieć. Co przyszłość przyniesie, ile dobrego, ile złego, co się stanie jutro, za tydzień, za miesiąc, za rok... Czy pamiętasz mnie jeszcze? Moich przyjaciół? Moje może teraz przyziemne Ci się wydające problemy? Czy też może już całkiem zapomniałaś? A przede wszystkim - czy Ci się udało? Czy jest lepiej niż było, czy gorzej? Czy jest dobrze, czy źle?

O tyle mogłabym zapytać, choć tak naprawdę nie ma to znaczenia - w końcu kiedy i jeśli to przeczytasz mnie już nie będzie, w końcu ja to Ty. Ale mogę Cię prosić - i to też zamierzam uczynić.

Pamiętaj proszę o ludziach. Błąd ten już popełniłaś nie raz nie dwa, ale pamiętaj, że życie masz tylko jedno i czasem nauka, praca czy nowy odcinek serialu nie są na tyle ważne, by opuścić przyjaciół, szczególnie, gdy cię potrzebują. Kiedyś może się zdarzyć, że Ty będziesz potrzebować ich, a wtedy okaże się, że nikogo przy tobie nie ma.

I na litość boską, nie bądź wstrętną szują! Bycie niemiłą wchodzi w nawyk - wiesz mi, walczę z tym właśnie teraz - a to wcale nie ułatwia nawiązywania nowych znajomości, czy chociaż podtrzymywania starych. Proszę Cię, postaraj się chociaż - w końcu ćwiczenie czyni mistrza!

Zapomniałabym - czy już nie boisz się ludzi? Czy podchodzisz do nich, rozmawiasz, piszesz, nie unikasz chociażby wzroku kasjera w sklepie? Mam taką szczerą nadzieję. Jeśli nie - weź się w garść! Życie przecieknie Ci między palcami i ani się obejrzysz, a zobaczysz za sobą długi ciąg niewykorzystanych możliwości.

A przede wszystkim - pamiętaj, że gdy spotka Cię coś, co sprawi Ci ból i smutek, to uczucia owe prędzej czy później minął. Organizm ludzki ma niewiarygodną wręcz zdolność do adaptowania się do nowych warunków. Wszystko wróci do normy.

Trzymaj się,

Valancy.