Na początku roku szkolnego, w czasie pierwszej lekcji polskiego, moja polonistka kazała każdemu wymienić jedną swoją ulubioną książkę. O "Błękitnym Zamku" mówiła moja koleżanka Karolina. A jako, że jej gustowi akurat wierzę zapisałam sobie tytuł i na odwieczne pytanie "co chcesz dostać na święta" odpowiedziałam, że chciałabym dostać tą książkę.
Na stronach tej książki zapisana jest historia Valancy Stirling. Dziewczyna ma dwadzieścia dziewięć lat, mieszka w Deerwood i jest starą panną pochodzącą z szacownego klanu Stirlingów. Nie jest ładna, pewna siebie, zabawna czy czarująca. Doss, bo tak nazywa ją rodzina, jest brzydką, nieśmiałą marzycielką, która przed szarą rzeczywistością chowa się w swoim Błękitnym Zamku. Tam jest piękną królową o której względy starają się tłumy mężnych rycerzy. Gdy dowiaduje się, że choruje na nieuleczalną chorobę serca i został jej najwyżej rok życia postanawia wszystko zmienić.
Opis który napisałam wskazuje na przeciętność historii i pospolitość bohaterów. I w pewnym sensie zrobiłam to umyślnie. Nie próbowałam nawet oddać magii i wartości zawartych w tej powieści. Spowodowane jest to po prostu tych, że nie potrafię. Ta historia zaparła mi dech w piersiach. Pokazuje nam jak zmienia się człowiek gdy przestaje obawiać się o swoją przyszłość, jak się otwiera i przestaje się bać. Valancy nie bała się śmierci - bała się, że umrze nie zaznawszy prawdziwego życia. I właśnie to życie postanowiła znaleźć sama - bez kontroli oschłej matki i całego klanu wytykającego jej wady.
"Błękitny Zamek"to naprawdę piękna powieść. Dotknęła mnie we wszystkich warstwach mojego jestestwa.
Moja ocena: 10/10 - nic nie poradzę :)
Valancy
PS. To już ostatni post w tym roku. Dziękuję temu jedynemu obserwatorowi oraz wszystkim innym, którzy czytali. Szczęśliwego nowego roku!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz