poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Biegowe perypetie Valancy, wakacyjna utrata sportowego ducha i zdjęć też kilka na dokładkę.

Przez cały post przewijają się zdjęcia. Są to zdjęcia, które zrobiłam w czasie swych przebieżek we wszelakich miejscach. Mam nadzieję, że Wam przypadną do gustu.




Część może pamięta, że kiedyś tam dawno wspominałam, że biegam. Było to szczerą prawdą. Z jakiegoś tajemniczego powodu moje niechętne do niczego ciało było w stanie wstać z wygodnego krzesła obok biurka *no dobra, jest ono raczej średnio wygodne, ale wiecie, o co chodzi* i ruszyć na podboje warszawskich ulic, parków i okolicznych lasów - sekret do dziś nierozwiązany przez naukę. Trenowałam całkiem regularnie, osiągając nawet jako takie efekty. Czemu piszę w czasie przeszłym? No cóż...

Jak cały internet i okolica wie, pojechałam na obóz harcerski na dłużej niż zwykle, bo aż na 32 dni. Liczba nie byle jaka, ponad miesiąc w lesie. Nie powiem, te obozy zawsze służyły mojej kondycji - zwykle chudłam (choć powiedzmy, że do tęgich nie należę), zazwyczaj robię się silniejsza - dziesiątki przeniesionych żerdzi i wędrówki z plecakiem robią swoje. Mimo wszystko stanowi to nieco smutny czas dla mojej kondycji, choć przecież chodzę dużo więcej, oddycham świeżym powietrzem, poruszam się po terenie mniej przyjaznym moim nogom niż asfalt czy kostka. Co nie zmienia faktu, że jestem odcięta od treningów w ich czystej postaci. Do tej pory jako marny proch uczestnika nie bardzo mogłam oddalać się na zabójczą odległość choćby i kilometra, a i czasu na to nie ma. Spodziewam się, że jako kadra dalej nie będę miała łatwo w tej kwestii, jest to więc wieczna wyrwa w cyklu treningowym. Nieco słabo.

Poza tą przymusową przerwą, na drodze ku regularnym biegom stanęła mi choroba, którą przeszłam zaraz po powrocie do cywilizacji. Tym oto sposobem mój organizm został pozostawiony z rozwalonym w proch układem odpornościowym, ogólnym osłabieniem i kondycją wręcz na minusie w porównaniu do przeszło miesiąca temu. Nie powiem, wpływa to niezbyt motywująco na moją psychikę.

A i zacząć od nowa nie jest tak łatwo. Przede wszystkim w Warszawie panują mordercze upały, co oznacza, że aby biegać przyjemnie i bezpiecznie, trzeba wstać o poranku. Choć wśród moich rówieśników należę do osób wstających raczej wcześnie w okresie wakacyjnym, to jest to wciąż za późno *no i jest koleżanka M. Koleżanka M. wstaje o 5 rano i sprawia, że mam wrażenie, że moja 8 czy 9 to wręcz wieczór. Pozdrawiam koleżankę M.*. Przypomnijmy sobie także, że przed Wielką Przerwą, jak to niezwykle poetycko określiłam, nie biegałam mniej niż 6 kilometrów, a teraz pewnie będę musiała zejść poniżej pięciu *choć może i nie, kto to wie*, co skutecznie zabije we mnie ducha walki, a poczucie straty narasta we mnie jak szalone.

Cóż z tym zrobić? Nie pozostaje mi nic innego, jak ruszyć na podbój wszechświata i odbudować krok po kroku kondycję. Mordować się nie będę, bo to szkodzi urodzie. Ale już poczyniłam pewne kroki na drodze ku  biegowej świetności. Kupiłam na przykład nowe buty, jako że stare niemądrze zabrałam ze sobą do lasu i do niczego się potem nie nadawały. I poszukuję motywacji. Ku temu właśnie jest ten post - ku pokrzepieniu serc(a).

Gdy tylko przestanie padać *tak to w życiu bywa - jak nie upał, to deszcz*, wyruszę na znaną mi już aż zbyt dobrze ścieżkę tzw. "krótszej trasy", a Wam życzę, ażebyście w wakacje nie stracili sportowego ducha *co ja robię co roku, ale ććć*.

Pozdrowienia z drugiej strony internetu,

Valancy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz