czwartek, 24 grudnia 2015

Łał! Święta! *entuzjazm, miłość, radość, chwała, gloria*

Cześć!

Święta! Wpadłam na chwilkę, coby życzyć Wam, internetowe ludki kochane, szczęśliwych, radosnych świąt, góry prezentów i jedzenia!

Cześć Wam i chwała!

Miłujmy się. Pozdrowienia z drugiego końca internetu.

Valancy

wtorek, 1 grudnia 2015

Listopad za nami - cieszmy się i radujmy. Ale najpierw chodźmy spać...

Z jakiegoś powodu pisanie postów zdarza się wtedy, gdy nie mam czasu. Fascynujące...

Cześć!

Dzięki Bogu, skończył się listopad, a co za tym idzie, rozpoczął się grudzień. Kolejny miesiąc bliżej śmierci, nieco bardziej optymistycznie, coraz bliżej do ferii! Tak! Podsumujmy sobie listopad.

Skończyłam czytać dwie książki, dwie zaś zaczęłam. Skończyłam "Jedwabnik" oraz "Świętoszka", na którego temat wypowiadać się na razie nie zamierzam. Zaczęłam zaś "Rozważną i Romantyczną" oraz... *budowanie napięcia* "Świętoszka"! Pierwsza z tych dwóch pozycji idzie mi dość opornie, głównie z braku czasu, gdyż, jak do tej pory, wyjątkowo przypadła mi do gustu. 

Obejrzałam także parę filmów, lecz tu żadnych nowości - powtórzyłam bowiem Harry'ego Pottera. Parę razy. No i seriale, moi drodzy, seriale. Skończyłam rugi sezon chirurgów (tak, jakby ktoś się zastawiał, czemu narzekam na brak snu - oglądam seriale o medycynie), który, przyznaję, znużył mnie lekko. Wciąż jednak twierdzę, że seria ta jest odprężająca.

A tak, jak już jesteśmy przy odprężających czynnościach. Kochani, Valancy odkryła nowe hobby (o zgrozo) - wyszywanie! Tajemnicą pozostaje dla mnie, dlaczego sprawia mi to tyle radości, lecz faktem jest, że tak się właśnie dzieje. Cóż poradzić?

Rozpoczęłam także sezon łyżwiarski! Mimo że jeżdżenie na łyżwach idzie mi opornie (z tego miejsca pozdrawiam przyjaciółkę M. i jej pomocną dłoń), jest to niezwykle przyjemny sport. A  pogoda nie nastraja do biegania, więc...

Tak oto wyglądał mój listopad. Teraz nieco o teraźniejszości i przyszłości. Od zarania dziejów bowiem jutro zaczyna się dziś.

Nadchodzą święta, co oznacza, że zaczął się adwent, z czym wiążą się roraty o 6:30. Codziennie. Valancy wstaje więc wcześniej niż zwykle, by udać się do kościoła i oczekiwać radośnie. Co za tym idzie, dopadają ją chroniczne i nieustanne bóle głowy. Więc oczekuje radośnie, jęcząc w kącie i jedząc ibuprom. I pijąc kakao.

Kakao to płynna miłość, herbata to boski nektar, a kawa to woda młodości. 

Pozdrawiam z drugiego końca internetu,

Valancy.

sobota, 28 listopada 2015

O nauce i celach czyli Valancy dalej się wymądrza.

Fenoloftaleina zabarwia się na malinowy kolor w roztworach zasadowych. Wiedzieliście?

Cześć!

Mam ten przywilej i przyjemność edukować się. Owa czynność wymaga ode mnie pewnego zaangażowania, którego postać jest wszystkim Wam prawdopodobnie znana - wkuwam, zakuwam, uczę się, czytam i odrabiam. Moim zdaniem całkowicie się w tym edukowaniu zatraciłam.

Problem z tym wszystkim jest taki, że już nie wiem, po co się tego wszystkiego uczę. Nie wiem, czemu mam wiedzieć, że głowonogi są pierwszymi organizmami w historii ewolucji, które miały tkankę chrzęstną. Nie wiem, czemu mam wiedzieć, że przekątne deltoidu przecinają się pod kątem prostym, a dłuższa z nich dzieli kąty prze wierzchołkach na dwie równe części. Nie wiem, czemu mam wiedzieć, jaki są rodzaje zdania. Wiem, że tego się ode mnie wymaga. Więc się uczę.

Dziś, gdy okazało się, że w ten weekend wcale nie muszę tak dużo zrobić, postanowiłam pomyśleć nad tym, co zrobić, żeby polubić naukę do następujących wniosków.

Właściwie wnioski te są nieco dziwne. Bo stwierdziłam, że ja w sumie lubię się tego uczyć. Sprawia mi przyjemność dowiadywanie się nowych rzeczy, czy znanie odpowiedzi na zadawane mi pytania. Odkryłam, że z pozoru niepotrzebne rzeczy mają swoje zastosowanie w życiu. Można sobie dać bez nich radę, to rzecz jasna, lecz jest mi tak wygodniej. A to, że mam dość nauki wynika z przemęczenia.

Przemęczenie to jest powodowane ty, że mam przerośnięte ambicje. Do wszystkich ludzi z tą samą dolegliwością: nie potrzebujemy być najlepsi ze wszystkiego. Wiem, że to do Was nie trafia. DO mnie też nie. Podświadomie chcę być. Ale postanowiłam wyznaczyć sobie cele. I osiągać te właśnie konkretne cele, co bez wątpienia ułatwi mi nieco życie.

Cele zostały jasno określone, a ja czuję się lepiej - ciąży n mnie teraz mniej wymagań. Nie tyle ze strony innych, co mnie samej. Muszę Wam powiedzieć, że to naprawdę super uczucie!

A ambicje pozostają przerośnięte.

Pozdrowienia z drugiego końca internetu,


Valancy

środa, 25 listopada 2015

Zimowe przekleństwa coroczne

Wszyscy kochamy posty, pisane nocną porą.

Cześć!

Nadchodzi zima - wielkimi krokami zbliża się i zagląda nam w okna i dusze. Jak co roku pojawiają się pierwsze przymrozki, świat spowija mrok od rana do wieczora, a kurtki stają się coraz grubsze i grubsze... Co roku, o tej porze do naszych żyć zakradają się pewne plagi, które nie opuszczą nas aż do wiosny, gdy odejdą wraz z zimą na jakiś czas. To właśnie o tych plagach, irytujących wszystkich i wszystko, będę dziś rozprawiać. 

Pierwszą z nich, towarzyszącą wielu z nas są zimne dłonie oraz stopy. Bolesna prawda jest taka, że moje kończyny zimne są przez cały rok, zima jednak sprawia, że są wręcz lodowate. Gdy budzę się rano, bije od nich zimna poświata bólu, która zamienia ubieranie się w zamarzanie. Czasem ręce mam tak zimne, że stają się one sztywne i pisanie, trzymanie obiektów czy - bój się Boga! - granie na instrumentach staje się praktycznie niemożliwe. Uważacie, że antidotum na tę przypadłość są rękawiczki i ciepłe skarpetki? Otóż nie, moi drodzy! To pomaga, a i owszem, lecz jest to pomijanie mały stopień ogrzania - ludzie wciąż nie chcą nawet słyszeć o byciu dotkniętymi przeze mnie. Są też oczywiście tacy, którzy swoją ciepłokrwistością dzielą się, bo żal im nas, biednych dzieci zimna - chwała Panu za tych ludzi, gdyż szerzą oni radość i miłość!

Następną plagą  są... *budowanie napięcia* popękane usta! Cierpienie, trwające całą zimę, pieczenie, ból, brzydota, na którą żadne pomadki czy balsamy nie pomagają. Otwieranie ust jest jak rozrywanie świeżo zakrzepniętych ran - o nie, czekajcie - to jest dokładnie to! Świat zamienia się w piekło. NIC prócz wiosny cię nie wybawi.

"Chłodne poranki są orzeźwiające i przyjemne - aż się chce wyjść spod kołdry" powiedział nikt nigdy! Gdy budzik dzwoni rano, za oknem mrok, wokół jest potwornie zimno, ty zaś jesteś ukryty pod miękką i ciepłą kołdrą, wstawanie staje się jeszcze gorsze niż bywa latem. Świadomość, że po odkryciu się, uderzy we mnie masa zimnego powietrza skutecznie zniechęca mnie do czynienia tego i zatrzymuje w łóżku na dodatkowe 5 minut. Albo 10. Może 15.

Różnice temperatur też mogą dać nam nieźle w kość. Szczególnie, jeśli mamy przyjemność korzystania z komunikacji miejskiej. Na zewnątrz -5 stopni, potem autobus, duszno, znów na mróz... W takich warunkach bardzo łatwo o przeziębienie. A skoro już mowa o przeziębieniach...

WIECZNY KATAR! Calusieńką zimę bez przerwy leci mi z nosa, zatoki pękają w szwach, gardło niemiłosiernie piecze, oczy zaś łzawią. Można by zostać w domu. Tak, jasne. Przez TRZY MIESIĄCE. 

Śnieg. Śnieg jest śliczny, miękki i puchaty. Do czasu, gdy nie dostanie ci się za kołnierz. Ał

Co dopisalibyście do listy "zimowych plag"? I które z nich Was dotyczą?

Pozdrawiam z drugiego końca internetu nocą,

Valancy.

środa, 18 listopada 2015

Co mi w duszy gra? - słów kilka o muzyce.

Ilość muzyki przeze mnie słuchanej jest... duża. A post długi. Wprost proporcjonalnie!

Cześć!

Jestem istotą absolutnie w muzyce zakochaną - nie tylko w jej słuchaniu; instrumenty, śpiew i takie tam. Odkąd pamiętam, muzyka zawsze była w pewien sposób obecna w moim życiu. Na początku tylko w formie fortepianu, którego nie cierpiałam, aż do skończenia szkoły. Teraz znów się zakochałam. Ale o tym później. Naprawdę słuchać muzyki zaczęłam jako jedenastolatka. Potem to już się jakoś potoczyło. Nie posiadam wielu płyt czy nagrań (nad czym ubolewam), lecz wkrótce to zmienię! Dość już wstępu - przejdźmy do rzeczy!
Cały ten post zbudowany będzie w taki oto sposób: wymienię Wam wykonawców czy zespoły, instrumenty i różne takie, z którymi mam/miałam styczność i cośtam o każdym elemencie napiszę. 

1. Fortepian

Jako pierwszy na liście bo od niego się zaczęło. Jako sześciolatka rozpoczęłam naukę gry na tym właśnie instrumencie, zakończyłam zaś sześć lat później, w wieku odpowiednio bardziej zaawansowanym - dwunastu lat. Jakem już wspomniała, w pewnym momencie znienawidziłam go ostatecznie, lecz gdy tylko skończyłam szkołę, miłość do niego powróciła i już ze mną została.

2. Skrzypce

Pewnego razu postanowiłam porwać się z motyką na słońce. Tym oto sposobem obecnie uczę się grać na skrzypcach. Puki co nadal kocham ten instrument. Miejmy nadzieję, że uda mi się tą miłość utrzymać nieco dłużej niż w przypadku powyżej.

O śpiewie pisać nie będę - śpiewam hobbystycznie więc nie czuję się uprawniona do wypowiadania się na jego temat.

3. the XX

Moja przygoda z tym zespołem zaczęła się prawie rok temu, kiedy to podczas ferii zimowych pewien znajomy objawił mi ich geniusz. Gatunek tworzony przezeń trudno mi określić. Internety głoszą, że to muzyka alternatywna bądź też indie pop. Niezależnie od gatunku  - ubóstwiam i wielbię. Ze względu na nastrój ich utworów, słucham ich w dni, podczas których dopada mnie melancholia i smutek. Zazwyczaj pogarsza sytuację. Ale cóż poradzić, jeśli wesoła muzyka jest mi wtedy wstrętna?

4. Fall Out Boy

W tym przypadku znów za sprawą dobrego znajomego, parę tygodni temu zaczęłam słuchać tego zespołu z zamiłowaniem. Prawdę rzekłszy, polecił mi ich w tym samym czasie co the XX, wtedy jednak muzyka ta nie do końca trafiła w moje potrzeby. Ich piosenki są do siebie podobne, ale czasem człowiek czegoś takiego potrzebuje. Rock alternatywny, głosi internet. 

5. Linkin Park

Mówią, że stara miłość nie rdzewieje. Tak jest właśnie w tym przypadku. Słucham Linkin Park już od bardzo dawna, jest to chyba jedyny zespół wymieniony tutaj, którego rozliczne płyty posiadam (nad czym ubolewam, lecz cóż - budżet) i na którego koncercie byłam (tak, to był jedyny koncert na jakim byłam w życiu). Nie jest dla mnie do końca jasne, dlaczego mi się to podoba, mimo że jest to taki nieco... Łomot. Ale podoba mi się - nic na to nie poradzę! Szeroko pojęty rok - mądrość internetowa.

6. Red Hot Chili Peppers

Pewien znany mi dobrze osobnik rzekłby "Co Ty wiesz o Red Hotach?". Prawdopodobnie nic. Lecz nie zmienia to faktu, że zespół ten jest bliski memu sercu i duszy. Ongiś trafiłam nań przypadkiem, lecz przypadek ten błogosławię, przyniósł mi bowiem wiele szczęścia. Jest to zespół wyjątkowo wiekowy - starszy ode mnie, co nieco mnie przeraża... Wciąż jest jednak aktualny i wspaniały, także ja się cieszę. Znów pojawia się rock - czyżby wrodzona słabość?

7. the Pretty Reckless

Przyznam się, że nie wszystkie utwory tego zespołu mi się podobają, Znajdą się jednakowoż perełki, które wpadły mi w ucho i już tam zostały. Znaleziony przeze mnie również przez przypadek. Teledyski są nieco demoniczne - widziałam w życiu dwa i potem postanowiłam, że lepiej tego nie robić.  Cieszyć się samą muzyką, nie martwiąc obrazami na ekranie. Tak też czynię. Kto zgadnie, jaki gatunek? Tak! To znów rock!

8. Imagine Dragons

Ongiś wielce memu sercu bliscy, dziś bardziej w charakterze wspominek, Imagine Dragons od jakiegoś czasu są mi znani i hołubieni, którym to uczuciem zaraziła mnie wspaniała przyjaciółka, chwała jej za to i cześć! Mimo że moja miłość nie jest już tak mocna i głęboka, wciąż uważam tenże zespół za godzien uwagi. Gatunek - indie rock. Kto by się spodziewał?

9. Ed Sheeran

Tak nieco z innej beczki - coś, co nie jest rockiem! Czemu? A, tak jakoś. Mam wrażenie, że moje odkrycie tego wykonawcy po prostu wydarzyło się w dobrym momencie, kiedy to dusza moja potrzebowała czegoś jak on. I stało się. Nie wielbię go jakoś nadmiernie - uważam go za utalentowanego. Gatunek - pop. Ha! Zaskoczenie, nie?

10. Musicale

Muzyka z musicali sprawia, że czuję, że ludzie naprawdę potrafią grać. Jest przeepicka i genialna. Dociera do głębi dusz i serc, powoduje ciary, męczy i dręczy po nocach. Nie jest rockiem - znów. Ale kocham, wielbię i hołubię! Musicale bliskie mi: Upiór w operze (polecą hejty?), Wicked, Skrzypek na dachu, Chicago.

11. Klasyczna

Znów z totalnie innej beczki. Muzyka klasyczna wydaje się być całkowitym przeciwieństwem wszystkiego wyżej (może poza musicalami), lecz ona również do mnie trafia. Szczególnie Chopin. I wszelkie utwory na kwartet smyczkowy.

To by chyba było na tyle. Rzecz jasna, jako całkowity podlotek, słuchałam nieco innej muzyki, nad którą nie będę się rozdrabniać - kto ma na to czas? Jeśli ktoś z Was zna jakiś epickich wykonawców, których nie wymieniłam, a którzy mogą przypaść mi do gustu, niech da znać - odkrywajmy razem!

Pozdrawiam z drugiego końca internetu,

Valancy.

niedziela, 15 listopada 2015

Zrobiłam coś dziwnego. Ale czemu nie? Fall Cozy Book Tag!

To wcale nie jest tak, że mi weny brak... (Łooo rymuję!)

Cześć!

Także no... Pomysł podpatrzyłam od kochanej i wspaniałej Bukwy, której chwała. Pytania przetłumaczyła z języka angielskiego równie kochana i równie wspaniała Julia. Zaczynajmy!

1. Opadają czerwone, pomarańczowe i złote liście: świat jest pełen kolorów. 
Wybierz książkę, która ma okładkę w jesiennych kolorach.

Zaczynają się schody. Od samego początku. Po długim i żmudnym przeszukiwaniu mej domowej biblioteczki odnalazłam książkę o jakby jesiennej okładce. A jest to "Baśniobór: Plaga cieni" autorstwa Brandona Mulla. Zdradzę Wam coś w sekrecie. Nie przeczytałam jej. *Tłum buczy*  Ej! Ale ma jesienną okładkę? Ma. To w czym problem?




2. Cieplutki sweter: w końcu jest na tyle chłodno, żeby ubierać się w miękkie swetry i szale.
Jaka książka sprawiła, że w chłodny dzień było Ci cieplej?

Same trudne pytania się pojawiają, ech... Ci, którzy mnie znają wiedzą, że moją mantrą jest "Zimno mi, jestem głodna, ale słabo" (z jakiegoś tajemniczego powodu to drugie absolutnie ZAWSZE pojawia się w murach szkoły muzycznej...). Ciepło więc rzecz ważna i należy o nie dbać. Można książkami, czemu nie? Także wybieram (Cię Pikachu!)  "Rozważną i romantyczną" pióra Jane Austen, którą to powieść aktualnie czytam. I bardzo mi się podoba. 


3. Jesienna burza: wiatr wieje za oknem, a krople deszczu uderzają w parapet.


Wybierz swoja ulubioną książkę lub gatunek do przeczytania w burzliwy wieczór.

Prawdą jest objawioną wszystkim nałogowym czytelnikom, że burzowe wieczory rajskim są środowiskiem, by owinąć się w cieplutki kocyk i oddać lekturze. Ciężko jest mi wskazać określoną pozycję, która jest mą ulubioną w takich sytuacjach, wyrażę się więc bardziej ogólnikowo - kryminały. Grzechem moim częstym jest oddawanie się lekturze takich książek miast poezji czy poważnych książek. Ale jołs - czasem trzeba.

4. Chłodne, rześkie powietrze.

Z jaką postacią mogłabyś zamienić się miejscami?

Z tym pytaniem nie mam żadnego problemu. Z Valancy Stirling z powieści "Błękitny Zamek" autorstwa Lucy Maud Montgomery (w sensie daa? wiadomo). Pseudonim z powietrza się nie wziął. Kocham, wielbię, adoruję i miłuję tę postać/książkę. 

5. Kubek ciepłej herbaty.

Która książka spełnia swoje zadanie tylko jako podkładka pod gorący kubek?

Przy tym pytaniu zdałam sobie sprawę, ile miernych, słabych czy beznadziejnych książek przeczytałam w swym życiu. Ał. Mimo wszystko wybór padł na "Winter" pióra autorki o wdzięcznym nazwisku Asia Greenhorn (to wcale nie jest tak, że nie potrafię tego odmienić). Było słabo. Pod każdym względem. Historia słaba, okładka słaba, nawet - o zgrozo! - wątek miłosny był słaby. Także... no. 

6. Ciasto dyniowe: siedzisz w fotelu i zajadasz wszystkie sezonowe pyszności.

Jaka jest Twoja ulubiona przekąska do chrupania przy czytaniu

Nie zwykłam jadać przy czytaniu, zazwyczaj zadowalam się wypijaniem hektolitrów herbaty. Lecz gdy już zdarzy mi się coś spożywać, jest to (wstyd się przyznać) czekolada. Dużo czekolady. 

7. Płaszcz, szalik i rękawiczki: pogoda się pogarsza i nadszedł czas, aby ukryć się za ciepłym kocem.

Która z Twoich książek ma tak żenująca okładkę, że wolisz ją ukryć przed całym światem?

Kurczę, nie wiem. *przeszukuje gorączkowo półki* Mam! Posiadam wyjątkowo brzydkie  wydanie "Tajemniczego ogrodu" (Frances Hodgson Burnett). Jest perfidnie obrzydliwe...

8. Ogień w płonącym kominku: rozprowadź przyjemne ciepło.

Kogo otagujesz?

Jam jest biedny blogger bez znajomych. *chlip chlip* Także - kto chce, niech czuje się otagowany! 

Tymi oto słowy zakończę ten tagowy wpis. Niech Was jesień nie zniszczy doszczętnie!

Pozdrawiam z drugiego końca internetu,

Valancy.

środa, 11 listopada 2015

Wspominam, wspominam - a wspominając płaczę. Refleksji mądrych bądź głupich (w zależności od punktu widzenia) początek.

Na refleksje o życiu i śmierci przyszedł czas.

Jako, że występuję obecnie pod pseudonimem, czego ongiś nie robiłam, postanowiłam zmienić swą sygnaturę pod postami. Co też uczyniłam. A czyniąc to, część owych postów przeczytałam, czego nie polecam, a nawet odradzam.

Czytam, czytam i się załamałam pustką, która musiała wypełniać mą duszę, gdyżem to pisała. Zapłakałam nad ocenami, rozpaczałam przy słownictwie. I naszło mnie na refleksje. A Wy teraz będziecie je czytać *diaboliczny śmiech*.

Refleksja 1: Posty te w większości pochodziły z roku 2014. Dobra, wszystkie pochodziły z tego roku. To znaczy, że było to rok temu. Jak bardzo moja elokwencja (wciąż niezbyt rozwinięta) czy też dobór słownictwa, styl się zmieniły, oceńcie sami. Ja sądzę, że ogromnie.

Refleksja 2: Przykrym był mój dobór lektur. Czytałam książki "młodzieżowe", płytkie, w większości po prostu (przepraszam) głupie. Przeszła ja - wielce Ci współczuję...

Refleksja 3: Przykrym również jest sposób, w jaki owe książki oceniałam. One mi się podobały. Dlaczego przeszła ja? Dlaczego?

W sumie wszystkie te refleksje można posumować w następujący sposób: dzieci są głupie i słabe, czytają beznadziejne książki, rok różnicy to dużo. To prowadzi mnie do refleksji kolejnej.

Refleksja 4: Czy lepiej jest jeśli dzieci nie czytają czy jeśli czytają to, co ongiś czytałam?

*Uwaga! Tu zaczyna się pseudomądra i pseudogłęboka rozprawka na temat refleksji 4. Osoby wrażliwe prosimy o opuszczenie tej strony.*

Osobiście sądzę, że lepiej, żeby osoby tak... zaawansowane umysłowo jak ja, czytały co chcą, niźli żeby nie czytały nic. Uważam, że gdybym nie czytała wtedy tych wątpliwie wartościowych powieści, nie czytałabym teraz tych naprawdę (w moim obecnym mniemaniu - zobaczymy co będzie za rok) wartościowych książek - zwyczajnie nie lubiłabym czytać. Z drugiej zaś strony te książki są okropne. Istnieje możliwość, że gdybym nie trafiła do środowiska, w którym jestem teraz (pozdrawiam Bukwę oraz Julię), nie daj Boże wyciągnęłabym jakieś "prawdy życiowe" z tamtej prozy, a wtedy... no cóż. Byłoby śmiesznie.

Słowem - nie jestem ani  za, ani też przeciw. Może to mieć zbawienne skutki, w postaci miłości do czytania, jak to było w moim przypadku, bądź też skutki wręcz straszne, prowadzące do powolnej samozagłady inteligencji danej jednostki. Nigdy nic nie wiadomo. Nie wiadomo też co autor miał na myśli. Nie doszukujmy się sensu w wypowiedzi Valancy.

*Koniec pseudomądrej i pseudogłębokiej rozprawki. Wrażliwy czytelniku - możesz powrócić*

Refleksji mych to już koniec (na szczęście). Nie czytajcie tych postów. Nie warto. A jeśli przeczytacie - nie szukajcie w nich prawdy. Są to kłamliwe wypociny rok młodszej Valancy, która (wszystko na to wskazuje) nie miała wtedy w pełni wykształconego mózgu. Niech moc będzie z Wami (niedługo nowe Star Wars!!!)

Pozdrawiam z drugiego końca internetu,

Valancy.

wtorek, 10 listopada 2015

Robert Galbraith "Jedwabnik" czyli znów kryminał.

Jestem personą podatną na sugestie. Dawno, dawno temu jedna z mych zacnych znajomych rzekła "Ej jest taka MEGAEPICKA książka". Lecz cierpiałam wtedy na przewlekły czasubrak, komentarz ten więc jedynie błąkał się gdzieś tam z tyłu mej głowy. Któregoś dnia wpadłam po drodze gdzieś do księgarni (oczywiście potem żem się spóźniła) I wpadła mi w łapki taka cegiełka. Potem nic nie pamiętam, obudziłam się w komunikacji miejskiej z bardzo ciężką torbą...

Bohater tegoż kryminału, Cormoran Strike, jest prywatnym detektywem. Do jego agencji zgłasza się żona pisarza, Owena Quine'a, który zaginął parę dni wcześniej. Niestety, okazuje się, że został on brutalnie zamordowany w dość dziwny sposób, zaraz po napisaniu powieści, zawierającej jadowite opisy wielu jego znajomych. Podejrzanych jest wielu. W rozwikłaniu zagadki pomaga Cormoranowi jego asystentka, Robin.

Jak, już pewnie wszyscy wiecie, Mam ogromną słabość do kryminałów. Wręcz potworną. No i cóż - i ten mi się podobał. Był wciągający, mimo faktu, że fabuła była dość powolna, przynajmniej do pewnego momentu - pod koniec dosłownie gnała na łeb na szyję! Nieco dekoncentrującym było, że jestem wielką fanką Harry'ego Pottera, a styl, w jakim był on napisany, był dostrzegalny i w tej książce.

Moja ocena: 8/10

Pozdrawiam z drugiego końca internetu,

Valancy.

niedziela, 8 listopada 2015

Veronica Roth "Wierna" czyli nudne przez większość, pod koniec ciekawe.

Kolejna część tej trylogii jednak mnie zawiodła. Już myślałam, że będzie tak, że pierwsza będzie najgorsza a ostatnia najlepsza. Niestety okazało się, że druga była najlepsza. A, jak pisałam, wcale nie była fenomenalna.

Tris, Tobias i reszta członków organizacji o nazwie Wierni, postanawiają wyruszyć za miasto, by wypełnić pierwotną jego funkcję. Odkrywają tam, że miasto tak naprawdę jest tylko eksperymentem, którego celem jest naprawienie wady genetycznej, spowodowanej przez zmiany genetycznie zastosowane przez rząd wiele lat temu.

Książka bardzo mnie zawiodła, była bardzo nudna, dopiero pod koniec się rozkręciła i przez kilka ostatnich rozdziałów była ciekawa. Nie polecam.

Moja ocena: 3/10

Valancy

sobota, 7 listopada 2015

Powrót córki marnotrawnej pod zmienionym nazwiskiem oraz jak przetrwać jesień?

Nastał ten dzień, kiedy postanowiłam, że chcę się reaktywować. I napisać coś mądrego tu, na blogu. Jej! Kto się cieszy? *świerszcze*

Zmieniłam nazwisko, zauważyliście? Od dziś imię me Valancy i tego się trzymajmy.

Nastała szara jesień, następczyni jesieni kolorowej, a co za tym idzie, jest ciągle ciemno. Wyraźnie odbija się to na moim oraz innych samopoczuciu - wszyscy są przygnębieni, zmęczeni a czasu wydaje się być mniej niż wcześniej (czyli BARDZO mało). Postanowiłam więc ogarnąć się nieco i rzekłam "Coś trzeba z tym zrobić!". Tak właśnie powstała pewna lista. Lista rzeczy, które można zrobić by dać sobie radę z jesienną depresją.

1. Wyjdź na spacer póki jest jeszcze jasno. Smutną prawdą jest, że wychodzę gdy jest ciemno, gdy zaś wracam, znów jest ciemno. ALE od czasu do czasu zdarza się weekend. I właśnie wtedy należy wyjść, chociażby z ciekawości czy kiedyś w ogóle bywa jasno.

2. Herbata kluczem do lepszego samopoczucia. W czasie jesieni bywa zimno. Ciągle. Radą na to okazały się być hektolitry herbaty z wszelakimi dodatkami! Oficjalnie stwierdzam, że herbata to napój boski. I tyle.

3. Przytulanie! Kto mnie zna, ten prawdopodobnie jest przytulany przynajmniej raz na jakiś czas. Jeśli mnie nasz, a Cię nie przytulam, przykro mi - nie lubię Cię.

4. KOCE. Tego chyba nie trzeba tłumaczyć. Koce wieczne są.

5. Mędrcy głoszą, że swetry są genialne. Nie żartuję. Noście swetry. Absolutnie uwielbiam swetry.

6. O książkach wspominać nie muszę?

7. Sporty. Pewna ma przyjaciółka rzecze, że sport to zło i źródło wszelkich konfliktów. Nie zgadzam się.

Siedem to symbol nieskończoności i bardzo ładna liczba, na niej więc poprzestanę wyliczanie mądrych mądrości. Przetrwajcie jesień. W końcu mogło być gorzej, prawda?

Pozdrawiam z drugiego końca internetu,

Valancy.

niedziela, 15 marca 2015

Kilka ważnych spraw, które mogą wydawać się błahe... Ale przynajmniej jest kot! (albo kilka)

Spraw jest kilka tak więc:  krótko i treściwie (aha, jasne)

  • Straszliwie ogromnie i żarliwie przepraszam za swoje okrucieństwo! (i tak Cię nikt nie czyta)  Moje nieróbstwo oraz liczne wyjazdy bardzo dały się mi ostatnio we znaki.
  • Przebrandowuję się! Otóż będę pisać o wszystkim co mi ślina na język (czy raczej na palce) przyniesie. Ale o książkach nie zapomnę! Czemu? A czemu nie?
  • Jakby ktoś chciał mi zrobić jakiś ładny nagłóweczek w zamian za moją wdzięczność i uśmiech to bym się nie obraziła :) 
No... więc tego... hmmm

Dziękuję i dobranoc!

Valancy

PS Macie kotki na pocieszenie